Dziedziniec

W końcu wyszedł na dziedziniec i rozejrzał się. Widząc mężczyznę z wczorajszego wieczoru drgnął lekko i ustawił się gdzieś obok pozostałych.

Machnął do Aomine na przywitanie i spojrzał na Momo, która wyglądała na jakąś przygnębioną.
- Wszystko w porządku? - spytał zielonowłosej. Potem przywitał się też z resztą, którzy przyszli.

Nawet jeśli miał trochę luzu z powodu braku kapitana, to i tak szybko się uwinął. Wybiegł na dziedziniec z lekko czerwonymi włosami i stanął przy ludziach, uśmiechając się szeroko.

Wbiegła na dziedziniec. Co z tego, że spóźniona. No cóż...
Przywitała ludzi i stanęła gdzieś tam obok.

- Jak na razie wszystko okej. Na razie... - ostatnie dwa słowa wymamrotała prawie bez słyszalnie, ponieważ przypomniały się jej pająki. Boże jak ona tych cholerstw nie cierpi.

- Mam nadzieję, że dzień minął wam całkiem spokojnie. Więc jak kochani? Na rozgrzewkę pobiegamy sobie po cmentarzu? - uśmiechnął się uroczo, a następnie rzeczywiście machnął na nich ręką i ruszył w stronę cmentarza.

Pokiwał głową na słowa Momo i skupił się potem na trenerze. Słysząc gdzie ich zabiera, uniósł wysoko brwi. No to robiło się bardzo interesująco, więc od razu ruszył za nim.

Też ruszyła za nim, jakoś mało przekonana, ale cóż.

Cóż, trochę zaskoczyło go to, gdzie trener chce zrobić im rozgrzewkę. Liczył jednak, że nie będzie robił tego co wczoraj, bo tu już by go zaczęło denerwować. Niczego po sobie jednak nie pokazując ze spokojem skierował się za mężczyzną w stronę cmentarza.

Westchnął ciężko. A mógł sobie w akademiku zostać. Ruszył za resztą, modląc się w duchu, że trener tylko żartował z tym cmentarzem.

Ruszył za nimi, wzdychając męczeńsko. Jeszcze po cmentarzu, cholera, nie biegał. Zapowiadało się super.

Wsadził dłonie do kieszeni i polazł za nimi.

Ruszył za resztą, mamrocząc coś o tym, żeby tylko nie było więcej krwi.

No pewnie kurwa. Cmentarz. No ale co zrobić? Pobiegła po prostu za ludźmi.

Pobiegła za ludźmi.

Po wyjściu z pokoju postanowił się nigdzie nie oddalać bo nie znał tego miejsca. Wyszedł więc na dziedziniec i usiadł pod jakimś drzewem, zapinając bluzę. Zamknął oczy i wsłuchał się w ciszę, próbując się uspokoić. Nawet nie minęła chwila, a chłopak już zasnął i ten chłód wcale mu nie przeszkadzał.
Obudził się następnego dnia. Czuł jak jest mu zimno i jeszcze na dodatek ten ból głowy. Był pewny że się pochorował. Wstał z ziemi i otrzepał się po czym poszedł do zamku.

Wyszedł na dziedziniec gdzie zobaczył karetkę. Podał lekarzowi chłopaka, wyjaśnił całą sytuację, podał też torbę, a kiedy oni odjechali z Yasuo, blondyn opadł na schody i przymknął oczy, siedząc tak dłuższą chwilę.

Wyszedł na dziedziniec zaraz za blondynem i zerknął na odjeżdżającą karetkę, po czym kucnął przy chłopaku.
- Chcesz jechać do niego?- Odezwał się po chwili.

Uchylił powieki dopiero słysząc głos blondyna. Spojrzał na niego i cicho westchnął.
- Nie wiem czy powinienem. Powinien odpocząć, przynajmniej na razie. - odparł cicho i rozczochrał włosy Kou. Przez chwilę się zastanawiał nad czymś, a konkretniej nad tym jak w tej sytuacji może czuć się blondyn, bo chyba Kyo ostatnio sporo uwagi poświęcił Yasuo.

Czochrany przymknął powieki, ale zaraz zerknął na chłopaka.
- Powinieneś. Ale w sumie masz rację. Lepiej poczekać, aż odpocznie.- Powiedział i westchnął cicho siadając obok.

- Ne, Kou... jak się czujesz? - spytał cichym i trochę smutnym tonem głosu, podciągając nogi do siebie i obejmując je ramionami.

Zamrugał kilkakrotnie trochę zdziwiony pytaniem chłopaka.
- Dobrze. Bardziej martwię się o ciebie.- Mruknął przechylając głowę na bok.

- Mnie nic nie jest, ale miałem na myśli tą sytuację. Mam wrażenie, że poświęcam Ci trochę mało czasu. - wyjaśnił, opierając głowę na kolanach.

- Daj spokój Kyo. Przecież to dzisiaj było zrozumiałe.- Uśmiechnął się lekko, po czym przytulił do chłopaka.
- Praktycznie zawsze jesteśmy razem, a ty mówisz, że to i tak za mało.- Dodał trochę rozbawiony.

Objął go i przytulił do siebie po dłuższej chwili.
- No bo tak mi się wydaje. - wymamrotał, czując jak jego policzki na powrót robią się czerwone.